„Ja jestem dobrym pasterzem”
IV niedziela wielkanocna nosi w roku liturgicznym miano Niedzieli Dobrego Pasterza. Jej celem jest uświadomienie nam, kim jest dla nas Jezus Chrystus i jaka jest Jego rola. Ilustruje ją najlepiej obraz pasterza. No, może już dziś mniej to rozumiemy, bo zawód pasterza należy w naszych czasach i naszej kulturze raczej do rzadkości, ale warto się zastanowić, jakie uniwersalne treści zawiera ta przenośnia.
Najlepiej treści te uwydatniają się w porównaniu ze złym pasterzem – najemnikiem. On pracuje tylko dla pieniędzy. Owce dla niego się nie liczą, są jedynie okazją do zrobienia interesu. Dlatego też nie zależy mu na owcach, nie podejmie dla nich żadnego ryzyka, bo nie łączy go z nimi żadna więź, żadna miłość. W przypadku jakiegoś zagrożenia owce pozostają same i bezbronne. Najemnicy potrafią być bezwzględni i bez żadnych skrupułów. Potrafią obiecać wszystko, czego tylko ludzi pragną czy pożądają, aby tylko uzyskać wpływy i władzę. A pęd do podniesienia poziomu życia jest dziś tak silny, że ludzi gotowi są poprzeć i zaufać każdemu, kto tylko obieca im spełnienie ich pragnień. Otwiera to potężne pole do kłamstwa, nadużyć, manipulacji, zniewolenia. Najemnik nie ma skrupułów!
Przykładów takiego „najemnictwa” życie niesie nam dziś na pęczki – w życiu gospodarczym, społecznym, politycznym, pewnie także i kościelnym. Nie koniecznie zaraz musi się to kojarzyć z jakimiś wielkimi zdradami, aferami czy krwawymi rzeziami niewinnych ludzi. Najemnictwo polega często nie tyle na robieniu rzeczy jawnie złych, co raczej na zaniedbywaniu rzeczy dobrych, wskazanych czy wręcz niezbędnych. Po prostu: po co się wysilać i męczyć. Tak powie każdy, do którego „owce nie należą”, który nie kocha ludzi, dla których pracuje.
A więc jednym z warunków tworzących dobre środowisko dla służby jest „przynależność”, więź z ludźmi powierzonymi opiece i trosce. Najlepiej widać to w rodzinie: rodzice kochający swe dzieci są dla nich najlepszymi pasterzami. Nieraz w szkole trafiają się podobni nauczyciele: już nie tylko pracownicy oświaty, ale autentyczni wychowawcy, żyjący sprawami swych uczniów, swych duchowych dzieci. Widać to także w naszych parafiach, który ksiądz kocha powierzonych sobie wiernych, a który tylko dla nich pracuje.
Skoro tak, to może warto by tworzyć warunki, które by sprzyjały budowaniu i umacnianiu się takich więzi; dokonać takiej duchowej i pedagogicznej „prywatyzacji”, czyli przejścia od anonimowej pracy z „masami” do kameralnej służby. Pasterz musi osobiście znać swoje owce, ich potrzeby, możliwości, problemy. Musi także odczuwać miłość i zaufanie swoich owiec, musi wiedzieć, że i im na nim zależy, że potrzebują jego i jego posługi. Gdy człowiek nie czuje się potrzebny i kochany, trudno wykrzesać mu z siebie prawdziwy zapał i troskę.
Wydawałoby się, że to może przesadne oczekiwania, że prawdziwy pasterz pracuje bez względu na to, czy owcom na nim zależy, czy też nie, że prawdziwa służba powinna być wyzuta ze wszelkich śladów osobistego przywiązania. Owszem, teoretycznie tak. Ale chyba tutaj właśnie przebiega ta delikatna granica między pasterzem, a najemnikiem. Najemnikowi wystarczy zakres obowiązków, coś w rodzaju „regulaminu służby wartowniczej”, który ściśle wyznacza, co trzeba robić, a czego nie wolno. Ale pasterzowi to nie wystarczy: on pyta, co może zrobić i co powinien. A tego żaden regulamin czy przepisy nie określą, bo to jest sprawa miłości.
Ks. Mariusz Pohl
(źródło: http://mateusz.pl/czytania/2015/20150426.htm)